Kto nie kocha Barcelony?

Barcelonę odwiedziliśmy w listopadzie 2016 (zachęcam do zerknięcia na poprzednie wpisy: Barcelona na luzie, Dzielnice Barcelony, Punkty widokowe). Wiadomo, w ciągu kilku dni nie byliśmy w stanie zwiedzić wszystkiego, mimo że organizacja tamtego wyjazdu była przez nas dopracowana w każdym szczególe. Starałam się, by z naszego krótkiego urlopu wycisnąć tyle, ile się da. Udało się, i wtedy obiecaliśmy sobie, że do Hiszpanii jeszcze wrócimy.

Szukając biletów lotniczych na jesienny wypad ciągle miałam w głowie Portugalię. Jednak okres, w którym mogliśmy lecieć nie był wcale obfity w tanie połączenia. Postanowiliśmy odpuścić.

Przypadkiem znalazłam tanie połączenie do Barcelony, ale oczywiście jak to zwykle bywa – bez powrotu. Trochę kombinowania i okazało się, że nasz jest prosty: lecimy do Barcelony. Stamtąd, Flixbusem, kierujemy się do Montpellier. Później, ponownie Flixem, jedziemy do Marsylii i po kilku dniach, samolotem, wracamy do Polski. Niby skomplikowane, może trochę męczące, ale na pewno sprawiające wiele satysfakcji.

Ale, ale.. zanim opowiem o urokach Lazurowego Wybrzeża, najpierw pokażę wam parę miłych miejsc do zobaczenia w cudownej Barcelonie. Tym razem mogliśmy pozwolić sobie na powolne spacery nad morzem, zaglądanie do ciekawych parków po drodze i inne przyjemności. Nie chcę, żeby to zabrzmiało tak, jakbyśmy w listopadzie 2016 pojechali tam niczym do pracy, z napiętym co do minuty grafikiem – co to, to nie. Po prostu wtedy chcieliśmy zobaczyć wszystko to, z czego słynie Barcelona. A tym razem udało nam się poznać jej mniej komercyjne oblicze. 🙂

Jedną z naszych guilty pleasure podczas pobytu w Barcelonie było jedzenie tradycyjnych, katalońskich śniadań, na które składały się bocadillos con tomates (bagietka natarta pomidorami, czosnkiem i oliwą) i tortilla de patatas. Ta druga to klasyk – tani i pyszny! To coś pomiędzy zapiekanką a omletem, składający się z ziemniaków, jajek i cebuli. Do śniadania kawa to obowiązek, ale pamiętajcie: Cappuccino pija się we Włoszech! W Hiszpanii zamawiajcie Café con leche (kawa z mlekiem). 😉 Poza niesamowitym klimatem, śniadania w knajpkach dla lokalsów mają również super atut – cenę. Za wszystko zapłaciliśmy około 6 euro.

Posiłek, choć wyglądał skromnie, był przepyszny i dał nam energię na długo, mogliśmy więc wybrać się na spacer brzegiem morza, od Besos Mar, aż do Centrum. Zwiedzanie zaczeliśmy od Parc el Forum. Nie przypomina parku, bo nie ma tam trawy. Jest beton, stal i morze. Piękno tkwi w prostocie.

Za co uwielbiam podróżowanie poza sezonem? Za brak turystów! Wiadomo, nie jest to totalny brak, ale jeśli nie lubicie tłumów, październik też jest super na wakacje, a plaże i ulice miasta są prawie puste.

Nawet na Bunkers el Carmen, bardzo popularnej miejscówce w Barcelonie, było prawie pusto. Polecam to miejsce, bo po pierwsze, to doskonały punkt widokowy, a po drugie, miłe miejsce, żeby odpocząć po całym dniu zwiedzania.

Odwiedziliśmy też Park Kaktusów (Jardins de Mossèn Costa i Llobera), który jest dość mały, ale bardzo uroczy. Znajduje się na wzgórzu Montjuic – to wzgórze wzięliśmy pod lupę ostatnio, przy okazji wpisu o punktach widokowych na Barcelonę (przypominam: Punkty widokowe).

W tym ogrodzie możemy zobaczyć wszelkie rodzaje kaktusów, opuncji, palm i innych egzotycznych roślin. Jest tam bardzo miło, natomiast, co warto zaznaczyć: park ten znajduje się w niedalekiej odległości od portu, więc czasami bywa tam głośno.

Poznajecie? Jeżeli ciekawi was, dlaczego budowa Sagrady trwa tak długo, że stare i nowe części różnią się od siebie diametralnie kolorem cegły, to mogę powiedzieć tyle: ja też się zastanawiam!

Co więcej, uważam, że nawet po gruntownym czyszczeniu „stare” i „nowe” części będą się zauważalnie odznaczać. Ale, ale… zobaczymy!

Można kochać, można nienawidzić, nie rozumieć albo się zachwycać – nie mnie to oceniać. Jedyne czego żałuję to tego, że w Barcelonie nie byliśmy w niedzielę. Dlaczego? Już tłumaczę.

Najtańsze bilety do Sagrady to koszt 15 euro od osoby – oczywiście istnieją opcje droższe. A w niedzielę istnieje możliwość wejście ZA DARMO! Wow, 15 euro w kieszeni. Tylko jak to? Nikt nic o tym nigdy nie wspominał? Bo chodzi o to, że w niedzielę o 9:00 odprawiana jest Msza Św. w kilku językach, na którą wstęp jest oczywiście darmowy. Czasami zdarzają się również msze czy nabożeństwa w inny dzień: Harmonogram tutaj. Znajdziecie tam również wszelkie informacje. Dajcie znać, jak sprawdzicie, czy ten patent działa. Mi niestety nie udało się być w Barcelonie w żadną niedzielę. Ale może następnym razem…? Na bank następnym razem. 😉

Zaczęliśmy od guilty pleasure, i tak też skończmy. Zamiast kolacji w Barcelonie chodziliśmy na plażę, żeby pić cavę. Co, ale jak to? – zapytacie – cava? kolacja? bez sensu.

A to ma o tyle sens, że tak jak włosi mają prosseco a francuzi szampana, tak w Katalonii głównie pija się cavę. Więc jak już widzicie, nabiera to sensu. Cava y Cerveza por favor!

A jak już faktycznie zgłodnieliśmy, to szukaliśmy miejsc na tapas. Z racji tego, że Hiszpania stoi jamon, czyli szynką, miałam utrudnione zadanie, ale również się udawało. Bocadillo con jamon i patatas bravas. I tak to życie płynie w Barcelonie. Kto nie kocha tego miasta? Nie znam ani jednej osoby, która była w stolicy Katalonii i wróciła, mówiąc „mi to tam się nie podobało…”. Nie ma opcji nawet!

Dzięki za odwiedzinki i do zobaczenia na kolejnych wyprawach! Już niedługo (sama mam nadzieję, że niedługo) – zaległe wpisy z Montpellier i Marsylii. Nigdzie teraz nie latamy, ale miejmy nadzieję, że to chwilowe. W przyszłości sobie odbijemy. Życzę wam zdrowia, życzcie nam zdrowia!

Hasta pronto!

Dodaj komentarz

close-alt close collapse comment ellipsis expand gallery heart lock menu next pinned previous reply search share star