Hej!
Moi znajomi trochę śmieją się ze mnie, że jestem mieszkanką Budapesztu – w zeszłym roku byłam tam trzy razy. Uwielbiam to miasto, jest w nim coś niezwykłego. Na blogu możecie przeczytać moją pierwszą i drugą relację z Budapesztu. I jeśli uważacie, że to nudne odwiedzać Węgry średnio co trzy miesiące, to ja wam powiem, że nie wiecie, co mówicie. Mogłabym tam mieszkać! …gdyby nie język oczywiście. ;_) Przede mną jeszcze wiele do odkrycia, jeśli chodzi o to miasto.
Tym razem specyfika mojego wyjazdu była inna niż zwykle – wzięłam ze sobą znajomych i stałam się ich przewodnikiem. Może brzmi to górnolotnie, ale generalnie nie robiłam nic nadzwyczajnego, po prostu pamiętałam trasy i miejsca, i tam zabrałam przyjaciół. Super jest to, że mi również udało mi się odkryć nowe miejsca, których, czy to przez ograniczony czas, czy budżet, wcześniej nie miałam okazji zobaczyć.
Zacznę od tego, że ten wyjazd był chyba najrozsądniej zaplanowanym wyjazdem w mojej karierze podróżnika. Nie lubię niczego dokładnie planować, ale lubię wiedzieć ważne rzeczy. Nigdy nie miałam wszystkiego tak bardzo pod kontrolą, jak tym razem. Rzadko piszę o finansach, ale tym razem warto się pochwalić: bilety w dwie strony (Kraków-Budapeszt) nie przekroczyły 30 zł (poziom ninja), dwa noclegi w eleganckim apartamencie w secesyjnej kamienicy, z tarasem na którym można by urządzić wesele, zamknęły się w kwocie 100 zł na głowę, a komunikacja miejska kosztowała nas około 10 zł dziennie, do woli. Wszystko głównie dzięki temu, że byliśmy pięcioosobową grupą turystyczną. :_)

Co można robić w Budapeszcie, kiedy każdy z nas lubi co innego i każdy z nas ma inny temperament? I co mnie jeszcze zaskoczyło?
Byliśmy przy Pomniku Bohaterów – przewodniki często o nim wspominają, a ja jakoś wcześniej nigdy tam nie dotarłam, chociaż byłam bardzo blisko :_). Tym razem nasze mieszanie i pobliska stacja metra leżały tuż obok tego miejsca, więc miałam okazję mu się przyjrzeć.
Second hand – uwielbiam ponad wszystko „ciuszki”, „ciuchlandy”, „lumpeksy” – dawanie drugiego życia ubraniom to mój ulubiony sposób na nudę w szafie. Musiałam zajrzeć do jednego z nich w Budapeszcie!
Płynęliśmy promem po Dunaju w ramach biletu na komunikację miejską – z pokładu rozciągał się piękny widok na miasto. Zwłaszcza budynek Parlamentu zyskał na swojej monumentalności.
Odwiedziliśmy Halę Targową w Budapeszcie – budynek z końcówki XIX wieku – wówczas uważany za nowoczesną i bardzo lekką konstrukcję. Nigdy wcześniej tu nie trafiłam, mimo, że parokrotnie przejeżdżałam obok. O dziwo, ceny produktów dość rozsądne, powiedziałabym nawet, że niższe niż w sklepach.
Baszta Rybacka – niedaleko centrum, ale jednak dostanie się tam wymaga trochę cierpliwości. Widok na miejscu jest w stanie wynagrodzić wszystko! Baszta wygląda trochę jak zamek z bajki Disneya. I widok na drugą stronę Budapesztu… klasa!
Ramenka! – lokal specjalizujący się w Ramenie, mają w ofercie również wege ramen. Kilka razy przechodziłam obok niego z zaciekawieniem, ale nigdy nie zaglądałam, bo wątpiłam w wege opcje. Jak bardzo się pomyliłam! Ramenka podaje taki ramen, że śmiało swierdzam, że to najlepsza zupa jaką jadłam w życiu! Przy następnej wizycie w Budapeszcie na pewno znowu tam wpadnę!
Nightlife, czyli ponownie Szimpla Kert, o której już wam pisałam, i spacer po Budapeszcie nocą. To się nie nudzi, uwierzcie. :_)
Postanowiłam również, że od czasu tej podróży będę również kolekcjonować wizyty w kawiarniach speciality w miastach które odwiedzam. Tym razem byliśmy w dwóch:
Obie serwują kawę jakości speciality. W tej pierwszej zamówiłam dripa, a w drugiej przelew na lodzie – polecam! Oba lokale mają fajne wnętrza i miłą obsługę, która wszystko cierpliwie tłumaczy. 🙂
Madal:
My Little Melbourne:
Jak widzicie: Budapeszt ciągle ma nam coś nowego do zaoferowania. Gdybym dziś ponownie znalazła się w Budapeszcie, podążyłabym w zupełnie nieznaną mi stronę. A jest jeszcze kilka rzeczy, które wciąż czekają, żebym je odkryła. :_) Mam nadzieję, że kiedyś wam o nich napiszę!
Pozdrowienia od wesołej ekipy!
Dzięki za odwiedziny i trzymajcie się ciepło!